Pierwszego dnia naszej niebywałej, bezsennej oraz pełnej mrówek wycieczki, odbył się grill, do którego przygotowywaliśmy się bardziej niż na jakąś apokalipsę. Krótko mówiąc jedzenia nam nie brakowało, ale trzeba było je upiec i tu pojawił się problem.
Niektórzy na początku nie rozpoznali skomplikowanej maszyny, jaką był grill i myśleli, że służy on do pieczenia kóz, ponieważ był dość duży. Po rozgryzieniu instrukcji jego obsługi przyszedł czas, aby rozpalić ognisko. Mimo licznych starań naszych oraz opiekunów, przez dłuższy czas nie chciało ono zapłonąć, pojawiały się też koncepcje, aby sprawdzić teorię dotyczącą kóz. Ostatecznie jednak udało nam się rozniecić ogień bez niczyjej pomocy. Chłopcy musieli co prawda biegać z taczką po drewno, ale udało się! Nasz "kucharz" zaczął przyrządzać karkówkę, kiełbaski oraz boczek. Nikt nie złożył reklamacji, więc sądzę, że dobrze mu to wychodziło.
Najedliśmy się, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, ogrzaliśmy przy ognisku, jednym słowem było świetnie. Zaczęło się ściemniać, więc musieliśmy rozejść się do domków. Ci którzy nie spali, zasmakowali karkówki, a ci którzy spali - pasty do zębów. Mimo to było bardzo fajnie i myślę, że wszyscy, oprócz kóz, z chęcią jeszcze raz zorganizowaliby sobie takiego grilla.
Małgorzata Kierkla